Kiedy jest najlepszy czas, aby zostać matką? Co jest potrzebne, aby stworzyć dom? Odpowiedzi na te pytanie są prostsze, a zarazem bardziej skomplikowane niż człowiek mógłby przypuszczać. „Moje drogi nie są drogami waszymi” – mówi Pan. Czy to możliwe, aby wielkie dzieło, dzieło powstania zgromadzenia zakonnego, narodziło się z walki z samym sobą, z bólu, z tęsknoty, ze słabości ludzkiej? „Moc w słabości się doskonali” – mówi Bóg.
To była taka zwyczajna dziewczyna. Tym tylko różniła się od dzisiejszych nastolatek, że urodziła się „trochę” wcześniej a mianowicie 19 stycznia 1866 r. Jej rodzice – państwo Witkowscy ochrzcili swoje dziecko, nadając imiona: Maria, Aniela.
Marylka (tak nazywana zdrobniale w domu) wychowywała się w zwyczajnej rodzinie, wiernej wartościom religijnym. Lubiła się bawić w towarzystwie grona rówieśników, jej dom w Starym Siole rozbrzmiewał do późnego wieczora śpiewem i radością. Jak każdy młody człowiek także Marylka zadawała pytania, dotyczące celu swojego życia. Tęskniła za prawdziwym szczęściem, które się nie skończy, gdy pogasną światła, a dom zostanie opuszczony przez przyjaciół. Dlatego coraz częściej po prostu spoglądała w niebo, skierowując do Pana Jezusa swoje myśli i uczucia, szukając wypełnienia swojego życia głębszą treścią i sensem, być może zadając takie właśnie pytanie: „Ach powiedz mi, dlaczego świat mój tam gdzie TY?!”
Charakter miała zmienny i niestały, kierowany często uczuciem, co nie przeszkadzało Panu Bogu, który łaską swoją wzmacniał go i kształtował. Czy istnieją przeszkody dla tych, co zaufali Panu? Słabość jest tylko zapowiedzią działania Boga w duszy, z wykluczeniem jakichkolwiek zasług człowieka. Pełna wdzięku, ładna, miła w obejściu, lubiana przez otoczenie, zdolna zaczynała się powoli zmieniać, coraz bardziej oddając siebie ukochanemu Panu. Kierowało nią pragnienie całkowitego ofiarowania się Bogu –„miłość za miłość – krew za krew” – z pełnym młodzieńczym radykalizmem.
Ideały? Owszem istnieją, jeżeli jesteśmy im wierni. Marylka była wierna, chociaż nie było jej łatwo. Musiała znieść i wycierpieć całkowity sprzeciw ojca, smutne spojrzenie matki i ironiczne uśmiechy braci. Ostre „nie” słyszała naokoło.
Ach ta miłość, tyle z nią problemów, ale czy można nie kochać? Skoro jednak kochać to tak na przepadłe, do końca, do śmierci, w bólu i radości. Może nie rozumiała tego uczucia, które przekładało się na konkretną postawę życiową wierności Panu każdego dnia. Może pytała się: „Dlaczego ja?” Jak to się dzieje, że młoda, ładna, zdolna, lubiana dziewczyna podejmuje, zdawałoby się nagłą, decyzję służenia i oddania serca tylko Jezusowi, idąc do zakonu? Wokół słyszy słowa „dobrych rad” – „zastanów się”, „zmarnujesz życie”, śmiech, krytykę, a jednak trwa, nawet może nie znajdując kontrargumentów, trwa, bo „to, co najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Jest to jej tajemnica, tajemnica powołania.
Wreszcie spełniło się, w 1885 roku Maria wstąpiła do nowo powstałego zgromadzenia ukrytego, bezhabitowego, Zgromadzenia Sercanek, tak zwyczajnego jak samo życie – praca i modlitwa. Ja i TY Panie! Wszystko się skończyło? Wręcz przeciwnie, to się dopiero zaczęło, zaczęła się próba miłości. Usłyszała: „Czy miłujesz mnie więcej aniżeli ci?”
Ojciec Honorat Koźmiński, organizator tej zupełnie innej, niespotykanej dotąd w kraju formy życia zakonnego, wciąż szukał założycielek dla nowych zgromadzeń, ponieważ potrzeby ludzi spragnionych Boga w ich zwyczajnym życiu ciągle rosły, stwarzając nowe pola pracy. Tym razem wybór padł na Marylę Witkowską. Marylka, mając zaledwie 20 lat, usłyszawszy propozycję założenia nowego zgromadzenia zakonnego, była przerażona, cały jej świat legł w gruzach. Odpowiedziała: „Nic nie rozumiem, jaka wola Boża, a tak kocham Zgromadzenie swoje [Sercanki], że jeżeli wyjdę, sercem w nim pozostanę.” W końcu po walkach i modlitwie wypowiedziała swoje FIAT.
Pod koniec 1886 roku Maria Witkowska pojechała do Wilna już jako Matka, a w 1887 przyjechała do Warszawy i tutaj 10 grudnia razem z dwiema pierwszymi siostrami ofiarowała się Panu Jezusowi przez Maryję i zaczęła w ukryciu przed światem i ubóstwie swoje życie zakonne w nowym zgromadzeniu Sióstr Imienia Jezus (nazwa przyjęła się później właśnie z inicjatywy Założycielki). Młode siostry były zachwycone jej wdziękiem i miłym obejściem. Wydawałoby się, że ich ciche, proste, szczęśliwe życie nie będzie miało końca.
Do serca młodej Matki zapukały jednak wątpliwości i pytania: Czy Bóg tego chce? Czy ja się nadaję do tego dzieła, taka młoda, niedoświadczona? Może łatwiej jest powiedzieć „Tak” niż trwać, gdy pojawiają się problemy, niedostatek, tęsknota za przyjaciółmi, poczucie samotności. Twarz Matki Franciszki (takie przyjęła nowe imię zakonne), choć spokojna i pełna dobroci, coraz częściej powlekała się smutkiem. W maju lub czerwcu 1889 wyjechała do domu rodzinnego z zamiarem nie powrócenia, zawiadamiając o tym ojca Honorata.
Dlaczego Bóg dopuścił do tak wielkich rozterek duszy Mu oddanej, dlaczego nie dał pokoju, ale kazał walczyć, zaciemnił rzeczywistość, doprowadził do niezrozumienia tego dzieła? Jest to Jego tajemnica, tajemnica powołania. „Moje drogi nie są drogami waszymi” – mówi Pan. Może Bóg przez to doświadczenie chciał umocnić miłość Marylki, która z uczucia miała przerodzić się w postawę ofiarowania swojego życia za braci. Po dwóch miesiącach udręki odpowiada: „Jeśli przez ten wybór spełni się wola Boża, to chociażbym umierała od tego, niech się spełnia... Ja pragnę należeć do Boga, bezwarunkowo iść za Nim z wiarą i bez trwogi...” Ideały? Istnieją wtedy, gdy jesteśmy im wierni.
Wróciła i zaczęło się: praca, godziny ciszy przed tabernakulum, nowe siostry, nowe domy, nowe dzieła, ludzie wdzięczni za uśmiech. Matka Franciszka rozumiała coraz więcej, jej horyzont poszerzał się, dziwne nienasycenie rosło: więcej, więcej chcę Ci Panie oddać, weź moje życie, za innych, za braci, za Kościół. Zrozumiała do końca, co to jest MIŁOŚĆ prawdziwa. Swoją postawą wyznawała: Kocham Kościół, bo Ty Panie jesteś Kościołem, bo ci za których umarłeś są Kościołem, kocham Go bo jest poniewierany. W 1893 roku złożyła śluby wieczyste, oddając swoje życie w ofierze za wolność i rozwój Kościoła.
Aż dojrzało życie Matki i wyszedł Pan na żniwo swoje. W wieku 29 lat w ciszy poranka przyszedł po nią, i wybiegła Mu na spotkanie pełna radości ubrana jak Oblubienica w białą szatę... 26 października 1895 około godz. 10.00 zmarła na gruźlicę, a raczej zaczęła życie prawdziwe.
26 października, w rocznicę śmierci Matki Franciszki, zaistniałam ja jako Siostra Imienia Jezus. Przede mną i po mnie narodziły się i rodzą inne. Dzisiaj tworzymy rodzinę, którą zapoczątkowała zwyczajna dziewczyna - Marylka, zgadzając się na wolę Bożą. Wiem, że wyrosłyśmy z cierpienia i walki naszej Matki, z jej rezygnacji z siebie, z jej wierności woli Bożej, z jej „TAK”, z jej cichej modlitwy. Wyrosłyśmy z NIEJ, z jej krwi i oddania. I będziemy istnieć dopóki będziemy cierpieć, walczyć, rezygnować z siebie. Będziemy istnieć dopóki będziemy wierne woli Bożej, będziemy ponawiać nasze TAK, trwać w ciszy przed Panem, oddawać życie za braci.